Cześć!
Choruję chyba na dość poważną chorobę, która powoduje, że nie potrafię swobodnie prowadzić tego bloga. Choroba ta nazywa się nihil novi. Polega na tym, że o czymkolwiek próbuję napisać wydaje mi się, że jest oczywiste, każdy o tym wie, internet od tego krzyczy, a ja napiszę po prostu kolejną typową notkę na kolejnym typowym blogu. Zaczynam teraz z tego wychodzić ;).
Wstyd się przyznać. Chyba każdy krytyk sztuki bywa regularnie na wystawach w Zachęcie. Ja konsekwentnie nic dla siebie w niej nie widziałam. Nie widzę w tej galerii nic ciekawego, żadnych wystaw które mogłyby być inspirujące czy ciekawe. Nie lubię tematów genderowych, poruszających problemy nierówności społecznych, zawłaszczeń w sztuce itp. Odstrasza mnie to, że Zachęta jest na bieżąco z modnymi tematami i przyciąga ludzi do siebie właśnie z tego powodu. No nic, w każdym razie ponad miesiąc temu padłam z oczarowania jak się dowiedziałam, że w Zachęcie będzie wystawa „Próbuję myśleć. Proszę, bądź cicho” Johna Luriego. Zawsze gdy słyszę piosenkę w wykonaniu Iggy’ego Popa „Louie, louie” słyszę w głowie „Lurie, lurie…” Sami z resztą posłuchajcie 😉
Szykujcie się na dość sporą dawkę słodzenia. Pierwszy raz Lurie oczarował mnie swoją rolą w filmie Jarmuscha „Poza prawem”, później obejrzałam „Inaczej niż w raju” i jestem w trakcie „Permanentnych wakacji”. Ten styl przypadł mi do gustu pewnie poprzez połączenie klimatu wolnych filmów Jarmuscha i jego świetnych kadrów, dla których specjalnie pauzuję filmy by im się napatrzeć, i Johna Luriego, który świetnie do nich pasuje. Lurie jest kolegą Jima z młodości, razem pomogli sobie debiutować i się rozwijać. Co więcej oprócz kariery aktorskiej John zajmuje się też muzyką, której użyczył na potrzeby filmów Jarmuscha. Gdy dowiedziałam się o nim jako o muzyku natychmiast przeszukałam cały YouTube by znaleźć jego piosenki. Kilka razy przesłuchałam też koncertu jego zespołu „The John Lurie National Orchestra” z 1992 roku, który odbył się w Polsce. Bardzo spodobała mi się muzyka będąca połączeniem prymitywizowanych klimatów, z jazzem i z odgłosami niczym z dzikiej dżungli.
W filmach, muzyce, zarówno jak i swojej sztuce John chętnie wplata motywy zwierzęce. W jednym z wywiadów powiedział, że jest to dla niego absolutnie naturalne, on tego nie planuje, uważa zwyczajnie za coś, co przychodzi mu samoistnie. Zachęcam Was do posłuchania piosenki w jego wykonaniu „Pancakes”, która pochodzi z albumu „The Legendary Marvin Pontiac: Greatest Hits„. Album został opatrzony notką biograficzną nieznanego i niedocenionego za życia bluesmana Marvina Pontiaca. Z początku media uwierzyły w jego istnienie, później jednak okazało się, że jest to postać zupełnie zmyślona przez Luriego. Przyznam, że piosenkę „Pancakes” lubię najbardziej. Zwłaszcza, że jest taka prosta i tym samym ujmująca. Lubię pewien minimalizm muzyczny, czystość dźwięków. https://www.youtube.com/watch?v=UVAcAEAdFEE
W 1994 roku Lurie zachorował i nie był w stanie już tworzyć muzyki, ani spełniać się jako aktor. Powiedział, że możliwość malowania go uratowała od załamania. Jego sztuka jest… ironiczna, w moich oczach zabawna, prosta i z pewnością nie postrzegam jego malarstwa w kategoriach sztuki jaką można by było znaleźć dajmy na to na aukcji w Sotheby’s. Są to raczej malunki człowieka, który czerpie radość z tworzenia, próbuje przekazać pewną myśl i spełnia się w tym. Dlatego patrzenie na te „dziecinne” obrazki sprawia mi tyle radości. Najbardziej ucieszyłam się z tego (i po cichu oczekiwałam), że Lurie zostawił dla zwiedzających zestaw ze słuchawkami przygotowanej przez niego muzyki pochodzącej między innymi właśnie z albumu Marvina Pontiaca. Chodząc i ciesząc się muzyką z rozbawieniem patrzyłam na obrazy typu „Proszę powstrzymaj się od patrzenia na słonia” czy „Próbuję myśleć. Proszę, bądź cicho” (oba z 2014 roku) traktując je z dużym dystansem. Zwłaszcza ten drugi tytuł, który wydaje mi się być esencją całego dorobku artysty. Minimalizm w słowach i czynach, brak pośpiechu i spokój. Poniżej „Próbuję myśleć. Proszę, bądź cicho”.Oprócz aktorstwa, muzyki i malarstwa, John ma na swoim koncie również rolę reżysera. Stworzył 8 odcinkowy serial „Fishing with John”, który partiami pojawiał się w tv. Serial wprowadza w nastrój niczym ze szkolnych filmów edukacyjnych. Łatwo można się patrzeć w ekran i zwyczajnie oglądać co prezentuje nam reżyser by chwilę później się śmiać orientując, że to wszystko jest zupełnie bez sensu, a teksty to jedna wielka karykatura znanych dokumentów o naturze. Mój ulubiony to pierwszy z Jimem Jarmuschem. Jeśli nie macie ochoty na całość to polecam chociaż posłuchać skomponowanej muzyki na potrzeby serialu. Aha! Muszę też dodać, John Lurie zupełnie nic nie wie o łowieniu ryb. Udanego seansu 😉